Hej! W poprzednim poście opisałam Wam moją wyprawę do Londynu, a dziś chciałabym się zająć tym co dał mi wyjazd do Londynu oprócz oczywiście dalszej nauki języka angielskiego i spędzenia większej ilości czasu z rodzinką.
No to tak - po pierwsze: Londyn nauczył mnie mienia dystansu do siebie, ponieważ na londyńskich ulicach znajdziecie mnóstwo ludzi ubranych w przedziwnie dobranych kolorach i przedziwnych różnych strojach, które w rzeczywistości bardzo często są wyznacznikami danej kultury czy też religii lub po prostu wykazaniem się bogatą fantazją autora. I dzięki temu spacerując nie tylko po słynnych ulicach, ale również po tych zwyczajnych nie czułam różnicy między mną, a innymi, mimo, że na co dzień w Polsce różnica ta mnie razi i często sprawia dyskomfort w prozaicznych sytuacjach.
Po drugie: otwartości na innych ludzi - bez znaczenia na to kto skąd pochodzi, jaki ma kolor skóry, z jakim mówi akcentem, jaką wyznaje religię, czy nawet jak wygląda. Wszystko to sprawiło, że zarówno ja stałam się bardziej otwarta na innych jak i zaczęłam do swojego cichego, zamkniętego świata "wpuszczać" coraz to więcej osób. Dzięki temu zaczęłam bardziej akceptować swój wygląd, dostrzegać zalety oraz umieć mówić o swoich wadach i nie próbować ich na siłę zamaskować, ale umieć sobie z nimi radzić. Małymi kroczkami do przodu.
Następnie: jedzenia publicznie - brzmi to zapewne śmiesznie jak nie głupio, ale naprawdę dopiero w Londynie dotarło do mnie, że jedzenie w towarzystwie innych ludzi nie jest w cale aż takie straszne i co lepsze - nawet nie boli! Otóż dotychczas zawsze z jedzeniem w miejscach publicznym kojarzyło mi się, że każdy się na mnie patrzy i komentuje po cichu każdy mój ruch. Ale na szczęście się myliłam, ponieważ naprawdę mało kogo interesuje co jesz i jak wyglądasz spożywając posiłek. Jedynie co może być nie raz stresujące i budzić jakieś małe kontrowersje to wtedy kiedy przykładowo ochlapiemy się mocno barwiącą zupą, wylejemy na siebie napój (wystarczy oblać się wodą) i już w naszym kierunku lecą dziwne spojrzenia czy też upaćkamy się ketchupem wylatującym z hot-doga. Spokojnie! To i tak nie jest najgorsza sytuacja jaka Was może w życiu spotkać, dlatego spokój i opanowanie to w takiej chwili podstawa!!
Co więcej: Po moich kilkunastodniowych obserwacjach widzę, że ostatnio jakoś częściej się uśmiecham i odbija się to na moim nastroju. Mianowicie Brytyjczycy to bardzo ciepły naród. Gdzie się nie pójdzie to niemalże każdy (i nie tylko pracownicy sklepów, ale też zwykli przechodnie) pierwsze co to na dzień dobry obdarowują Cię uśmiechem, który w pierwszej chwili wzbudza u ciebie ciekawość z myślą - co się człowieku tak szczerzysz, a widziałeś ty pogodę na zewnątrz?! Czułeś jak grzeje?? Przecież w cieniu nie wystoisz przez chwilę bo zaraz padniesz jak mucha przez ten upał!! - jednak po chwili ciekawość ta zmienia się w uczucie radości i myśli, że dobrze rozpoczęłam poranek mimo iż każdego poranka wstaję lewą nogą. Natychmiast uśmiech odwzajemniam i mam kolejne pozytywne odczucie, że tym razem to ja zrobiłam coś dobrego bo mogłam tak zwyczajnie po prostu podzielić się z kimś moich uśmiechem i móc go podać dalej. Więc tym razem to czego nauczył mnie Londyn to tego, że warto uśmiechać się. Jak najwięcej i jak najszczerzej!
Ponadto: I jest to chyba najważniejsza - Londyn dał oraz nauczył mnie spokoju (ogólnie). Polega to na tym, że codziennie wiele rzeczy dzieje się nieoczekiwanie i są to nieraz sytuacje lepsze jak i gorsze, trudniejsze, ale za każdym razem warto pamiętać o tym, że siła spokoju wygra jeśli ja nie poddam się nerwom i np. nie wpadnę w panikę. W momencie kiedy to ja przejmę kontrolę nad swoimi emocjami - będę zwycięzcą. I pozwolę sobie na to, że czasem po marudzę, po krzyczę, po złoszczę się aż w końcu dam upływ swoim złym emocjom, ale w sposób taki, który nikomu nie wyrządzi choćby najmniejszej przykrości. Ruch i ćwiczenia zawsze się dobrze sprawdzają ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz